Richard Marx
W 2008 roku ukazały się aż 3 płyty sygnowane jego nazwiskiem. Po 4 latach milczenia. Album "Duo" nagrany z wokalistą grupy Vertical Horizon - Matt'em Scannellem wyszedł w pierwszej połowie roku. Szukałem go bezskutecznie w sklepach, kiedy latem byłem w Chicago. "Sundown" i "Emotional Remains" pojawiły się w grudniu... Pomyślałem, że to nie jest normalna sytuacja.
Myślę, że to wyraźny sygnał Artysty, że źle się dzieje na rynku płytowym. Gdyby to było 20 lat temu każdy z krążków sprzedano by w milionowym nakładzie. No ale czas minął. Nie ma już rynku na takich wykonawców jak: Kenny Loggins, Michael McDonald, Steve Lukather, czy Marx właśnie. Długo zresztą mógłbym tych Artystów wymieniać. Zmiany pokoleniowe? Pewnie trochę tak, ale ja chętnie kupuje ich płyty i nie mam teraz łatwo. Znaczy ja mam (dzięki Marzena!), ale co mają powiedzieć ci, którzy nie mają znajomych w Chicago i nie kupują w internecie? Mogą liczyć tylko na to, że prezenter radiowy zdobędzie, a potem się podzieli. Bałem się, że te 2 nowe płyty to jakieś oszukaństwo, „odrzuty z eksportu”, albo coś jeszcze gorszego. Nic z tych rzeczy. Oba albumy są po prostu świetne. Albo ja słyszę inaczej. Zmiany pokoleniowe (zapytał jeszcze raz…). Bardzo dobre piosenki, świetni muzycy, ładne wydawnictwa. Żadnej taryfy ulgowej. Richard Marx pomyślał, że już nie ma co liczyć na duże wytwórnie płytowe i sam wydał swoje płyty. Na dodatek można je chyba kupić tylko z jego strony internetowej. Nie będę opisywał muzyki, zapraszam do „Złotych, słodszych i najsłodszych”. To muzyka dla fanów rocka kalifornijskiego, znaczy u Marxa bez zmian. Coś mi się wydaje, że przyszłość muzyki to takie właśnie wydawnictwa. Trudniej je być może będzie zdobyć, ale za to jaka później satysfakcja? No i radość słuchania…
14 lat temu wybierałem się w pierwszą podróż do Australii. Sylwestra spędziłem wtedy w Chicago (było nawet minus 30 stopni Celsjusza). Wróciłem do Polski w piątek, 6 stycznia. Prawie odwilż… W niedzielę grała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. My trójkowicze kwestowaliśmy w Ikei w Jankach. W poniedziałek 9 stycznia wyleciałem do Australii. Przez Bangkok i Singapur. Tak się wtedy latało! W Perth wylądowałem w środę 11 stycznia. Było plus 35 stopni Celsjusza. Tego żaden ludzki organizm nie wytrzymuje. Ponad 70 stopni różnicy temperatur w ciągu kilku dni! Zasypiałem tam, gdzie mnie posadzili. Także w kinie na „Pulp Fiction”. Wstyd jak beret, ale nic na to nie mogłem poradzić. Ta podróż to były 4 tygodnie, po tygodniu w Perth, Adelajdzie, Melbourne i Sydney. Podróż jak z bajki. Myślałem, że nie do powtórzenia. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych. Przekonałem się o tym już w grudniu tego samego 1995 roku. Ale o tym innym razem. Zdjęcia w dzisiejszej galerii to właśnie tamten czas, kiedy moje włosy miały jeszcze zupełnie inny kolor. Naturalny! Zapraszam. Można się śmiać i komentować.
Pozostałe wpisy
» Jeden film... (2024-12-10, 19:54)
» Ciąg dalszy nastąpił... (2024-12-07, 19:54)
» Znów zaczęli grzać... (2024-12-05, 19:54)
» Grudzień... (2024-12-03, 19:54)
» Sydney na zielono... (2024-11-30, 19:54)
» To tylko sen... (2024-11-28, 19:54)
» Jeszcze przed chwilą... (2024-11-26, 19:54)
» Biała zima... (2024-11-23, 19:54)
» Zima niebieska... (2024-11-21, 19:54)
» Forever Young... (2024-11-16, 19:54)