Przyszliśmy tu na ostatki...
Jakoś szybciej w tym roku. Jutro środa popielcowa. Śniło mi się ostatniej nocy, że robiłem zdjęcia. Może to od ich oglądania. Ciągle jeszcze Indie, bo ciągle jeszcze mam sporo do pokazania. Dziś wracamy do Delhi. Ostatnie dwa dni przed powrotem do Polski. Śniło mi się ostatniej nocy, że jeździłem samochodem. Zawsze się budzę w ostatniej chwili... Co to może znaczyć PanieDoctorze?
A to wykorzystam temat podrzucony przez jednego z czytelników. "Nie pisze Pan o swoich samochodach". Bo nie ma specjalnie o czym. Samochód ma po prostu jeździć... Pierwszego malucha kupiłem w 1981 roku. Na talon z pracy. Żona kolegi, Mariola we wszystkim sobie dobrze radziła, więc pomogła mi go odebrać w Łodzi. Nie jechałem do fabryki w Bielsku Białej (to z kolei odpowiedź na jeden z listów do radia). Piasek pustyni - sprawny. Tak było napisane. Ja go nazywałem żółtą strzałą. Prawo jazdy mam od 1977 roku. Zrobiłem je na studiach, na zajęciach studium wojskowego. Hurtem się tam to robiło. Cztery lata nie jeździłem, na razie postawiłem więc samochód u rodziców w Szadku. Kiedy jednak zaczął nim jeździć mój brat, pomyślałem "raz kozie śmierć". Wziąłem kilka lekcji jazdy po Warszawie i wsiadłem do strzały. Za wysokie siedzenie, pomyślałem. Koleżanka z pracy pomogła mi się umówić ze specjalistą, który przerabiał siedzenia na lotnicze. No! Od razu lepiej. Jak w klasie biznes. Wynajmowałem wtedy mieszkanie na Bonifraterskiej, róg Konwiktorskiej. Opracowałem trasę na Myśliwiecką tak, żeby skręcać tylko w prawo. Udało się. Konwiktorską zjeżdżałem do Wisłostrady, dalej prosto aż do Torwaru. Tam w prawo i już prawie Myśliwiecka! Powrót górą miasta. Piękną i ciągle w prawo... Żółtą strzałę sprzedałem bratu. Kupiłem czerwoną strzałę. Z poprzedniego samochodu zabrałem lotniczy fotel. Nie pasował kolorystycznie, ale... Po kilku latach czerwona poszła do Zegara. Był 1991 rok, kupiłem więc "prosto z raju - samochód roku". Znowu czerwony. Lepiej go widać na drodze. Kupiłem jesienią, a podczas powrotu ze świąt Bożego Narodzenia z Szadku, miałem wypadek na katowickiej. Znaczy lekkie zderzenie. Ja miałem zimowe opony, pan, który jechał za mną nie miał. Tacie nigdy się do tego nie przyznałem... Mały wypadek, szybka naprawa. Przesiąść się z malucha na cokolwiek lepszego - bezcenne! Clio było OK. Ale do kogo poszło? Pamięć jest zawodna. Giełda, a raczej moja koleżanka Baśka, która tam inwestowała moje pieniądze, pozwoliła na kupno Golfa TRÓJKI. To był samochód! Poszedł do drugiego brata. Był czerwony... Następna była hondzia, ciemnozielona. I przy tej marce zostałem już na dobre. Następne były: czarna i złota. Ostatnio podczas oglądania skoków (lądowanie teleMARKIEM!) zobaczyłem nowy model. Trzeba będzie zmienić samochód. Latem to pewnie zrobię.
Pozostałe wpisy
» Wyłącz i włącz... (2024-11-07, 19:54)
» Forever... (2024-11-05, 19:54)
» Zaduszki... (2024-11-02, 19:54)
» Cukierek albo... (2024-10-31, 19:54)
» Barwy jesieni... (2024-10-29, 19:54)
» Wiosna w Hobart... (2024-10-26, 19:54)
» Vancouver... (2024-10-24, 19:54)
» Barwy ziemi... (2024-10-22, 19:54)
» Sydney na kliszy... (2024-10-19, 19:54)
» Dwie wyspy... (2024-10-17, 19:54)