Marek Niedźwiecki

"Są takie dni w tygodniu, gdy nic mi się nie układa...". Tak śpiewała Urszula Sipińska. To ja właśnie wczoraj miałem taki dzień. Bywa... Zdarza się. Przychodzi. I chciałoby się, żeby minęło szybko. A tu jak na złość "ciągnie się, jak makaron". Ale to już zupełnie inna piosenka... A przecież na ogół lubię poniedziałki. To mogło być nagłe przypomnienie, że właśnie wczoraj minęły dwa lata, od dnia śmierci Grzegorza Miecugowa...




Jedno co dobre, to wczoraj byłem asertywny. Zadzwonił kolega ze sklepu z płytami w Barcelonie. Iggy Pop "Free" – nie, Lionel Richie "Hello from Las Vegas" – nie, The Best of Motown Records (3CD) – nie! Przecież chcę się pozbywać płyt, a nie kupować nowe. Ale właśnie wczoraj dotarły do mnie dwa niezwykłe albumy. To moje płyty na wczoraj i dziś. Zacznę od Lisy Ekdahl „More of the Good”. Szwecja dyskrecja. Bo Lisa śpiewa jak dziewczynka, a urodziła się w 1971 roku. Do tej pory prawie zawsze śpiewała po szwedzku, tutaj po angielsku. Ładnie, delikatnie, zwiewnie, intymnie. Album ukazał się pod koniec ubiegłego roku. 23 sierpnia tego roku pojawiła się na rynku druga płyta islandzkiego duetu Hugar. Album „Varda” zawiera 14 instrumentalnych utworów. W sam raz do „muzyki ciszy”. Szóstkę ciągle układamy, może uda się pozyskać „Rok” od grupy Hugar? 1 listopada w tym roku wypada w piątek... Na zamówienie?
Madryt płynie, lasy amazońskie płoną... Czy ja tutaj nie pisałem już, że ziemia chce się nas pozbyć? Tak to wygląda. Na razie jutro ma być jeszcze cieplej. Przyznaję, że już prawie nie daję rady. Klimatyzator pracuje „na okrągło”. Jak dobrze, że go mam! Jak dobrze, że za kilka dni już wrzesień. Jak nic przyjdzie jesień...
Zdjęcia: Barossa Valley, 4 lipca 2009. Zima w Australii. Ciąg dalszy nastąpi...