Australia z Jacob's Creek
Samoloty

Marek | Australia z Jacob's Creek | 2009-07-01, 15:01

wtorek, 30 czerwca 2009, późny wieczór
Frankfurt nad Menem. Myślimy, że jesteśmy w Europie. Nie jesteśmy. Oni są. Wsiadanie do samolotu w Warszawie to wioska. Niestety wioska. A village! Wstyd jak beret. Nie musze wyjaśniać o co chodzi tym, którzy latają. Tym, którzy dopiero wylecą, nie chce psuć pierwszego wrażenia. Smoothne, ale prawdziwe. Świat jest mały. W samolocie z Warszawy do Frankfurtu spotkałem Gosię Dobrowolską. Nie pamiętacie? „Silver City”. Pani Gosia wraca do domu, czyli do Sydney. Lecimy z Frankfurtu do Singapuru, ale innymi samolotami. Powiedziała, że uwielbia długie loty, a kiedy jest w Polsce kupuje tylko wino Jacob’s Creek.


Zniewalający uśmiech, sylwetka dziewczyny… pogadaliśmy, wymieniliśmy numery telefonów. Może w Sydney jakaś kawa? Albo w Warszawie, bo Pani Gosia jest u nas częstym gościem. Jestem w podróży od 6 godzin i już bym chciał tam być. Będę za 24 godziny… Samolot z Warszawy spóźniony, samolot z Frankfurtu spóźniony… Takie są samoloty. Samo loty. Nie wiem jak to działa, ale jednak latają. Mam „pietra”, ale już tylko trochę. Chciałem wysłać ten tekst z Frankfurtu. Niby mam zasięg wireless. Mówi mi „herzlich willkommen”, ale nie wysyła. Chyba jednak za słabo znam niemiecki. A już na pewno powinienem był się nauczyć jak korzystać ze wszystkiego, co oferuje komputer. Nic to, może pójdzie z Singapuru? Miła niespodzianka. Wszyscy panowie sprawdzający moje bilety i paszport mówią na lotnisku „dzień dobry” po naszemu… Znaczy guten tag po polsku!


środa, 1 lipca 2009, nie bardzo wiem jaka godzina, bo u nas 13, tutaj 6 godzin później

Singapore. Rewelacyjny lot z Frankfurtu do Singapuru. Za to słabe jedzenie. Choć o 2 w nocy nic już chyba nie smakuje jak jedzenie. Spałem za to z 7 godzin. To był taki trochę letarg, ale był. Lot trwał 11 godzin i 20 minut. Małe turbulencje, ale nic strasznego. Każdy z nas, ludzi, stara się oswoić kawałek świata. Tak jak umie, jak chce, jak mu wygodnie. Jak mu los na to pozwala… Lubię obserwować ludzi na lotniskach. Widzę ich pewnie tylko ten jeden raz w życiu. Biegną, spieszą się, załatwiają coś być może dla nich najważniejszego. Każdy w swoją stronę. Ja też. Za kilkanaście godzin zacznę chyba najbardziej niewiarygodne wakacje mojego życia. Jeszcze krótki lot do Adejaldy i już tam jestem!

Pozostałe wpisy
» Wyłącz i włącz... (2024-11-07, 19:54)
» Forever... (2024-11-05, 19:54)
» Zaduszki... (2024-11-02, 19:54)
» Cukierek albo... (2024-10-31, 19:54)
» Barwy jesieni... (2024-10-29, 19:54)
» Wiosna w Hobart... (2024-10-26, 19:54)
» Vancouver... (2024-10-24, 19:54)
» Barwy ziemi... (2024-10-22, 19:54)
» Sydney na kliszy... (2024-10-19, 19:54)
» Dwie wyspy... (2024-10-17, 19:54)
Marek Niedźwiecki RSS Feed

Ten blog to wyraz moich osobistych poglądów. MN