Brudnopis...
Byłem wczoraj na Pradze w Warszawie. Po drugiej stronie Wisły. To inne miasto. Gdyby ktoś nagle i niespodziewanie wysadził mnie tam i zapytał, gdzie jestem, to na pewno bym nie powiedział, że w Warszawie. Może by trzeba tam się pojawić kiedyś latem z aparatem? Pomyślę o tym jutro. Dziś było pracowicie. Jak to we czwartek. Brudnopisy "Australijczyka" będą się tutaj pojawiały właśnie we czwartki. Po kolei. Tak, jak je pisałem...
W lipcu ubiegłego roku. To był bardzo gorący lipiec. Rano kroki, potem radio, a następnie maszyna chłodząca i laptok. Pracowicie...
Tutaj Baz Luhrmann kręcił film „Australia”. Kimberley National Park. Nicole Kidman mieszkała wtedy w hotelu The Homestead. W El Questro. Też bym tam pomieszkał, bo miejsce jest jak z bajki. Tyle, że za jedną noc w jedynce trzeba by tam zapłacić coś około 2500 dolarów. Za jedną noc! Kto bogatemu zabroni? W Kimberley byłem dwa razy. W 2009 i 2014. Tam są tylko dwie pory roku. Sucha i deszczowa. Deszczowa od października do kwietnia. Zalewa całe połacie. Wszystko zamykają na trzy spusty. Sezon trwa od końca kwietnia do polowy października. Tylko wtedy można tam jechać. To zima australijska. W dzień ponad 30 stopni Celsjusza, ale nocą bywa nawet około zera. Dwie noce w Bungle Bungles było plus 3. Miałem na sobie wszystko, co dało się założyć. Bo śpi się tam w namiotach. Bardzo ekskluzywnych, ze światłem i łazienką, ale… bez ogrzewania. Ale śpi się rewelacyjnie. Po całym dniu na słońcu? Padałem około 21 i budziły mnie odgłosy poranka jakoś przed 6. Szybki prysznic, bo zimno i na śniadanie. Uwielbiam poached eggs. Były na każde śniadanie. Po śniadaniu w drogę. Zawsze jest ciekawie, zawsze coś fajnego do zobaczenia. Dwie butelki wody przy sobie. Zawsze można je uzupełnić, bo Pan Kierowca, który jest jednocześnie przewodnikiem ma spory zapas wody. Tej nigdy nie powinno zabraknąć. Jeździ się tam wielkim busem, 4x4. Wygodny, choć po 8 godzinach w trasie (a i tak się zdarzało!) marzy się już tylko o prysznicu i kieliszku zimnego Chardonnay… To zdjęcie strzeliłem 14 sierpnia 2014 roku. W Polsce była 9.24, tam 17.24, znaczy tuż przed zachodem słońca. Słońce zimą wstaje tam o 6, a znika o 18. Zrobiłem w tym miejscu kilkanaście podobnych ujęć. Kiedyś, tradycyjnym aparatem trzeba było oszczędniej, teraz trzeba robić, a potem po prostu wybierać. Wybierać wspomnienia? Uruchamiać, bo to działa. Jakbym tam znowu był…
36 "prawie takich samych zdjęć". To nawet ja nie wymyślę tylu podpisów. Przepraszam... Te na których jestem ja zrobiła "koleżnka z grupy". Włoszka Marija. Światło było piękne, bo tuż przed zachodem słońca. Zdjęcie główne i trzy na końcu albumu strzeliłem "ajfonem". Cieplejsze, prawda? Nowoczesność. Ja robię zdjęcia ajfonem? Koniec świata... Ale jaki piękny!
Wino na dziś: Peter Jorgensen Show Reserve Epiphany Barossa Shiraz 2012, South Australia
Muzyka na dziś: Eagles "Long Road Out Of Eden" (2007)
Pozostałe wpisy
» Ciąg dalszy nastąpił... (2024-12-07, 19:54)
» Znów zaczęli grzać... (2024-12-05, 19:54)
» Grudzień... (2024-12-03, 19:54)
» Sydney na zielono... (2024-11-30, 19:54)
» To tylko sen... (2024-11-28, 19:54)
» Jeszcze przed chwilą... (2024-11-26, 19:54)
» Biała zima... (2024-11-23, 19:54)
» Zima niebieska... (2024-11-21, 19:54)
» Forever Young... (2024-11-16, 19:54)
» Przeszłość... (2024-11-14, 19:54)