Miasta na K: Kraków...
Dawna stolica Polaków. Byłem tam wczoraj. Na wykładzie w Uniwersytecie Jagiellońskim. Temat wykładu dla przyszłych dziennikarzy: krytyka muzyczna. Ile można na ten temat mówić? Pewnie jeszcze dłużej. Ja mówiłem 5 godzin. Chętnie przyjąłem to zaproszenie, bo z dawnych lat pamiętam, że Kraków w maju jest także bardzo piękny. Bywało się na Studenckim Festiwalu Piosenki. Oj, bywało...
Przez kilka lat z rzędu maj kojarzył mi się z Krakowem. Tym razem nie miałem czasu na to, żeby poszwędać się po Starym Mieście. Wpadłem jak po ogień. No właśnie… Ranek w Warszawie był chłodny, jakieś 12 stopni. Zabrałem więc kurtkę od deszczu. O tej porze Warszawa jest pusta. Taxi na dworzec – 13 minut. Pan taksówkarz zadał pytanie o piosenkę „Cwaniara”. Czy Halina Frąckowiak śpiewała ją z Drumlersami. Jestem prawie pewien, że tak. I to pod pseudonimem Sonia Sulin. Chyba był zadowolony z mojej znajomości tematu…
Dworzec Centralny też prawie pusty… Pociąg czysty i pachnący. Bardzo punktualny. Polska po drodze zielona i piękna. Przepiękna… Sam w przedziale, zagłębiłem się w „Zaginiony symbol” Dana Browna. Podróż minęła jak ta lala…
Na dworcu w Krakowie czekał na mnie Adam, wykładowca w Politechnice Krakowskiej. Mój przewodnik po mieście w godzinach 10-11. O 10.45 pod Mickiewiczem spotykamy Andrzeja (wykładowca w Uniwersytecie Ekonomicznym). Kawa w jednym z ogródków na rynku. Latte z gorącym mlekiem. Smacznie gorącym… Do tego woda z lodem, bo upał, jak by było lato. A to tylko gorączka przed burzą i ulewą. Andrzej zawiózł mnie do pięknego obiektu UJ na Łojasiewicza. Byłem pewien, że studenci pójdą na wagary, bo słońce świeciło jak szalone, okoliczności i okolica – piękne. Wybrali wykład. Dla mnie dobrze. Po tym spotkaniu jestem już prawie pewien, że mógłbym się podjąć bicia rekordu Guinessa w prowadzeniu w radiu audycji muzycznej… bez grania muzyki. Lata pracy!
Kiedy o 17.30 jechałem na dworzec powrotny, nad miastem wisiała piękna tęcza. Już było po ulewie, po burzy. Jeszcze było fajnie. Pociąg o 18.14 podstawiono na czas. Już miał ruszać, gdy do mojego przedziału weszło Dwóch Wesołych Panów. Poza bagażem do Limy w Peru (tego dowiedziałem się później), dzierżyli w dłoniach sixpack znanego holenderskiego piwa. Nie mogłem się skupić na czytanie Browna. Już wiem dlaczego nie powinno się spożywać w pociągu. Chyba, że w Warsie? Ale tam tylko bezakhoLOVE… Jechalim i stalim, niestety. Pociąg miał w Warszawie spóźnienie ponad 70 minutowe. Słabo. Jak dobrze, że zabrałem w podróż książkę. Czytanie jest ważne. Odrabiam więc zaległości. Pewnie w Szklarskiej „odnajdę” „Zaginiony symbol”. Prognozy są takie, że „cały czas spędzimy w zaprzyjaźnionym Hotelu „LAS”. A może przepowiednie się nie sprawdzą? To wtedy „w góry, w góry miły bracie, tam przygoda czeka na cię”. Dobra, kończę!
Pozostałe wpisy
» umBrela, Brela, Brela... (2023-09-21, 19:54)
» Ja z podróży... (2023-09-19, 19:54)
» Hortensja... (2023-09-09, 19:54)
» Nawłoć... (2023-09-07, 19:54)
» Znowu Karpniki... (2023-09-05, 19:54)
» Widokówki z Korsyki... (2023-08-31, 19:54)
» Wczoraj, kiedy... (2023-08-29, 19:54)
» Pizza z grzybami... (2023-08-26, 19:54)
» Wodospad... (2023-08-24, 19:54)
» Korsyka... (2023-08-19, 19:54)