5 i 6 lipca 2009 roku na Wyspie Kangura miałem prywatnego fotografa. Sean McGowan thanks for the pictures & wonderful time... To były niesamowite dwa dni. Zima, miało nie być słońca, ale jak widać prognozy się nie do końca sprawdziły. Mała wyspa, dużo atrakcji. Pomyślałem, że muszę tam wrócić... Na razie tylko we wspomnieniach i na zdjęciach. Jutro piątek, pojutrze Męskie Granie w Warszawie...
(Dalej…)
Island, a tu miś koala. Zdjęcia wykonał Sean McGowan. Thank You Sean! To były piękne dwa dni w lipcu 2009 roku. Wyspa jak ze snu... Największe wrażenie zrobiły na mnie Remarkable Rocks. Potem je odnalazłem w filmie "December Boys". Ale to już zupełnie inna historia. Historia... Dzień za dniem. Jutro nie będzie łatwo, ale nikt tego nie obiecywał. Dobrze, że pojutrze będzie sobota. Znaczy miła robota. "Zakamarki" - zapraszam...
(Dalej…)
Boże Ciało. Rano "Biała sukienka". Potem kroki, bo miało padać i grzmieć po południu. Znowu prognozy się nie sprawdziły. A ziemia czeka na wodę! Ale jak zacznie padać skończy się sezon na truskawki. A jeszcze się prawie nie zaczął. Nie jadłem jeszcze takich prawdziwych, pachnących i smacznych... A może już nie jestem truskawkowy? Zaczekam na czereśnie. Po południu "przedłużona tonacja". Miasto puste. Jest pięknie. Jak w wakacje...
(Dalej…)
Segreguję śmieci, rozsądnie używam wody, nie wyrzucam jedzenia (prawie!). Tyle w tym temacie... Dzień Ziemi, to ładne święto. Ale dzień po śmierci Prince'a, to słaby dzień. Chciałbym pomilczeć, pomyśleć, zamknąć się w sobie. No, ale radio musi grać. Chyba najpiękniej, najdostojniej zabrzmiały dziś piosenki "The One" i "Purple Rain". Moje ulubione. Pierwsza prawie nie została zauważona przez świat, a druga jest wizytówką Księcia...
(Dalej…)
Drzewa żyją dłużej od nas. "Nie było nas, był las. Nie będzie nas, będzie las". Kiedy pierwszy raz poleciałem do Australii, najbardziej zachwyciły mnie drzewa. Nie mogłem się napatrzeć. Wymyśliłem nawet, że wydam kiedyś album ze zdjęciami "Drzewa Australii". Tylko kto by to chciał mieć na zawsze? Zarzuciłem ten pomysł, ale uwielbiam fotografować drzewa. Są wspaniałymi modelami. Mają swoje piękne historie. I długie, długie trwanie...
(Dalej…)
Kiedy byłem w Indiach w 1984 roku, Varanasi zrobiło na mnie największe wrażenie. 27 lat później było najbardziej przytłaczające. Najbardziej intensywne. Może dlatego, że tym razem trafiliśmy tam na Diwali, święto światła? Jedno z najważniejszych w Indiach. Może dlatego, że byliśmy tam dłużej? 24/7 odbywa się tam nad Gangesem palenie zwłok. Robi niesamowite wrażenie. A w powietrzu unosi się słodkawy zapach. Chyba zapach śmierci...
(Dalej…)
Znaczy wracam do Indii. Tylko na zdjęciach! Na szczęście. Indie rzadko mi się śnią, prawie nigdy. Kiedy wróciłem stamtąd pierwszy raz, w 1984 roku, to bardzo chciałem, żeby mi się przyśniły Agra albo Jaipur. A jednak w snach wracały Singapur i Kuala Lumpur. Tak, wolę kiedy sny są kolorowe i "dobre". Kiedy nie muszę uciekać, kryć się, bronić przez zagrożeniami. "Pomaluj moje sny". Myślałem, że już nie będę wracał do tych zdjęć, ale wracam...
(Dalej…)
Odcięło mnie od dostępu na całe 24 godziny. I dopiero w takich chwilach dociera do nas, że jesteśmy uzależnieni. Przepraszam, że piszę w liczbie mnogiej, ale tak jakoś łatwiej się przyznać. Człowiek przyzwyczaja się do dobrego. Internet nie zawsze jest dobry, ale i tak przywykłem. Aż tu nagle nie mogę sobie niczego sprawdzić. Słabo... I stąd ten wpis z nagła. Piątek rano. Sypie śnieg. Piotrek gra nowości i archiwum...
(Dalej…)
Szybkie dni. I tak niech będzie... Żeby jakoś bez większych problemów dotrwać do Świąt. Potem Top Wszech Czasów i już będziemy czekali na wiosnę. Dziś zjadłem ostatnie świeże grzyby w tym roku. Szare i zielone gąski. Kupione w piątek przetrwały do dziś. Bo sobota to Kraków. MediaTORy. Szybkim pociągiem po Markomanii do Krakowa. Przyjechał ze 4 minuty przed czasem. Gala długa, ale z przyjemnym zakończeniem...
(Dalej…)
Kilka dni temu widziałem ten film w telewizji. Piosenka tytułowa to Peter Cincotti (ostatnio także z "mojej listy marzeń"). Film z 2007 roku. Australia. O 4 chłopakach z domu sierot. Wszyscy się urodzili w grudniu. Na wakacje mieli jechać do rodziny mieszkającej nad zatoką. Chyba tak było. Pojechali, a potem nagle widzę ich na Kangaroo Island. Jeden podobny do Harry'ego Portera. Wyspa Kangurów. Same piękne wspomnienia.
(Dalej…)
Chris przyleciał z Australii. Pracuje w Jacob's Creek. Miałem przyjemność zjeść z Nim lunch. Wczoraj... A co jedliśmy, co piliśmy? Wszystko było smaczne, ale królik chyba najlepszy. I karkówka z dzika! I wina Reserve. Rewelacja. Na deser to najbardziej lubię śledzia, ale gruszka była zjawiskowa. I debiut Jacob's Creek Moscato wypadł pysznie. Już zaraz to wino pojawi się także w naszych sklepach. Święta będą piękne tego roku...
(Dalej…)
SJC12 na 21! Bałem się tej nowej płyty Jeffa Lynne jak diabli... ELO od zawsze była jedną z moich ulubionych "orkiestr" lat 70, 80 i później. ELO to zawsze był Lynne. Gigant rocka, któremu wszystko się udawało. Nawet "Free As A Bird" The Beatles. "Long Wave" znaczy długie fale radiowe. Tam słuchał swej ulubionej muzyki w dzieciństwie i młodości. Teraz sięgnął po te piosenki i je zaśpiewał. Świetnie... Ta płyta to tęsknota.
(Dalej…)
Poniedziałek. Nowy tydzień. Znowu zleci jak jeden dzień. Ciągle intensywnie, ale widać tak być musi. Nic to, jest cudnie! Pogoda jednak lepsza, niż zapowiadało. Przeziębienie wyleczone. Adele śpiewa "Skyfall". I pomyślałem o... Sydney. Nie było mnie tam już ponad 3 lata. Płynie czas. Czy tęsknię? Tak. Lubię połazić po mieście. Pitt Street w dół do samej Opery. Byłem tam już tyle razy, mam swoje ulubione miejsca w mieście...
(Dalej…)
środa, 8 lipca, godz. 17.00, na lotnisku w Sydney
Obudziłem się później niż zwykle. To był tydzień! Nigdy go nie zapomnę. Bardzo, bardzo intensywny. To widać na zdjęciach… Dziś pogoda pozwoliła mi zobaczyć Sydney jeszcze inaczej. I w słońcu, i w deszczu jednego dnia. Było jak zwykle pięknie. Ale i z przygodami. Remik odebrał mnie z hotelu jakoś tuż po 11. Szybki transfer do niego. Prawie pod domem, tuż przy targu rybnym, drogę zajechał nam „BARDZO DUŻY SAMOCHÓD”. W zasadzie taka laweta z kupą żelaza. Wymusił, potrącił, zniszczył nowy prawie samochód.
(Dalej…)
wtorek, 7 lipca 2009
Długi dzień. To był długi dzień. Niezapomniany… Pobudka o 5 w nocy, bo w Adelajdzie wtedy jeszcze była noc. Tego akurat nie lubię. Transfer na lotnisko bez problemu. Puste miasto. Adelajda jest ponoć na 4 miejscu tych miejsc, w których żyje się najłatwiej, najprzyjemniej… Może trzeba by o tym pomyśleć? Znajomi z Melbourne mówią, że to wiocha, ale wiocha jest miła i już. Lot do Sydney to 2 godziny. I już tutaj jestem! Prawie jak u siebie. 11 razy w ostatnich 15 latach. Kiedy robiłem dziś pierwsze zdjęcia gmachu Opery, byłem trochę wzruszony. Trochę, bo na więcej nie było czasu.
(Dalej…)
poniedziałek, 6 lipca 2009
Po 10 godzinach snu trzeba wreszcie zjeść śniadanie. Jajecznica z tostem z chleba, który upiekł Peter, owoce z jogurtem regionalnym, wiem, wszystko się kłóci! Herbata… Aż za dużo. Ale przede mną długi dzień… Będzie bez deszczu. Brenda jest punktualnie o 9. Strzelam kilka zdjęć wokół domu. Jedziemy najpierw do „Eucalyptus Destilery”. Olej eukaliptusowy jest bardzo pożyteczny i pięknie pachnie. To mi wystarcza. Po drodze kawa, herbata, ciasto… pycha zresztą, ale najważniejsze dziś to dotrzeć do Remarkable Rocks. I żeby właśnie wtedy świeciło tam słońce.
(Dalej…)
niedziela, 5 lipca 2009
Spałem źle, ale to może do trzech nocy sztuka? Samolot z Adelajdy do Kingscote na Kangaroo Island o 9.25. Niedziela… Panie Marku, a gdzie sobotnia „lista przebojów”? Jakoś zapomniałem. Czy to jest doby wykręt? Chyba tak… Niedziela, znaczy Adelajda pusta. Zwłaszcza rano. Zamiast pół godziny na lotnisko jadę 10 minut. Pan ma w samochodzie temperaturę 27.5 stopnia. A na zewnątrz takie przyjemne 11 stopni… Znowu bez śniadania. Na lotnisku bułka „gezond”, znaczy bez mięsa. Latte jak zwykle za zimna. Taka karma… A potem już wszystko o czasie. Start, lądowanie, na lotnisku Sean, który od razu robi mi zdjęcia.
(Dalej…)
sobota bez radia, 4 lipca 2009
Noc w Jacob’s Creek Cottage chyba trochę niespokojna. Było zbyt cicho (zawsze coś!)… A za oknem emu, kangury i może jeszcze jakieś zwierzęta? Rano się z nimi zakolegowałem, co widać na zdjęciach. Trzeci dzień z rzędu nie zjadłem śniadania. Może tak już mi zostanie. To nie tylko brak czasu, ale także jednak niechęć do jedzenia śniadania po północy naszego czasu. Sobota, a więc dziś na początek targ produktów lokalnych. Jednak zgłodniałem, więc próbowałem. Wyroby mięsne, warzywa, miodek, powidła, chutney… Potem kawa i w drogę po Barossa Valley. Z Jamesem.
(Dalej…)
piątek, 3 lipca 2009
Padłem wczoraj o 22. Zasnąłem tuż potem, obudziło mnie tuż potem. O 1 w nocy już mogłem wstawać. Ale po co? Przemęczyłem się trochę i znów zasnąłem. Gdyby nie Gunia, która o 8 zadzwoniła do mnie z Hobart, to bym przespał i przegapił ten dzień. A to był dzień! Nie było czasu na śniadanie, zresztą, tuż po północy naszego czasu na razie nie miewam apetytu. James czekał na mnie w lobby hotelu o 9. Oni widać tutaj są bardzo punktualni. Pojechaliśmy z Adelajdy do Barossa Valley. Jakieś 90 minut jazdy samochodem. Na tutejsze odległości to jedna chwila.
(Dalej…)
czwartek, 2 lipca 2009
Cuda się jednak zdarzają. Jakoś tak pod koniec ubiegłego roku, kiedy już wiadomo było, że na ekrany także naszych kin miała wejść „Australia”, kupiłem wino Jacob’s Creek z takimi kapelusikami. Na kartoniku było napisane, żeby wejść na odpowiednią stronę w internecie. Wszedłem i wziąłem udział w dwustopniowym konkursie dotyczącym wina. Tak dla sportu, bo przecież wiedziałem, że nie mogę wygrać wycieczki do Australii. Kilkanaście tygodni później zadzwonił telefon. Miła Pani powiedziała: „dzwonię do Pana w imieniu marki Jacob’s Creek”.
(Dalej…)
wtorek, 30 czerwca 2009, późny wieczór
Frankfurt nad Menem. Myślimy, że jesteśmy w Europie. Nie jesteśmy. Oni są. Wsiadanie do samolotu w Warszawie to wioska. Niestety wioska. A village! Wstyd jak beret. Nie musze wyjaśniać o co chodzi tym, którzy latają. Tym, którzy dopiero wylecą, nie chce psuć pierwszego wrażenia. Smoothne, ale prawdziwe. Świat jest mały. W samolocie z Warszawy do Frankfurtu spotkałem Gosię Dobrowolską. Nie pamiętacie? „Silver City”. Pani Gosia wraca do domu, czyli do Sydney. Lecimy z Frankfurtu do Singapuru, ale innymi samolotami. Powiedziała, że uwielbia długie loty, a kiedy jest w Polsce kupuje tylko wino Jacob’s Creek.
(Dalej…)